Pierwszy raz pobiegłam w parkrunie na Cytadeli 5 lipca 2014. Do mety dotarłam wtedy po 27 minutach i 37 sekundach z myślą: “Jaka straszna jest ta trasa” oraz “5 km to za krótki dystans, trzeba za szybko biec”. Tak przynajmniej zapamiętałam.
Od tego czasu minęło sporo lat i na szczęście sporo biegów. Mój pierwszy bieg miał miejsce podczas 101. edycji, a w trakcie 221. świętowałam 100. udział. Łatwo więc policzyć, ile do tamtej pory opuściłam, bo startowałam wtedy głównie w Poznaniu, który teraz żartobliwie określam Poznaniem Głównym, chociaż obecnie nie jest już najczęściej odwiedzaną przeze mnie lokalizacją. Patrzę na numer spotkania i widzę, że mój 250. bieg przypada na 452. edycję parkrun Poznań. Kolejne 150 biegów zajęło mi zatem więcej lat. To, że mniej biegałam nie znaczy jednak, że w ogóle nie uczestniczyłam w parkrunie.
.
parkrun Poznań – Cytadela
Ze względu na to, że przez długi czas Cytadela była jedyną lokalizacją parkrun w mojej okolicy, siłą rzeczy najwięcej wspomnień wiąże się właśnie z tym miejscem. To tutaj poza indywidualnym debiutem zaliczyłam także debiut z Fraszką, która towarzyszyła mi w wielu edycjach. Myślę, że również na Cytadeli poznałam najwięcej biegaczy, którzy później (razem ze mną) “rozproszyli się” po nowych lokalizacjach, a z którymi spotykam się i rozmawiam także na innych zawodach. Wcześniejsze “zawodowe” kontakty biegowe jakoś mi się nie udawały. To również na Cytadeli miały miejsce różne wydarzenia związane z parkrunem, jak Śniadanie po parkrunie czy Bieg Urodzinowy Fraszki zorganizowany po parkrunie, a także długie rozmowy z biegaczami przedłużające spotkanie, które jak wiadomo nie ma na celu tylko wspólnego biegu.
Chociaż biegowe cele również były, stąd dodatkowe treningi po oficjalnym starcie, a czasem także przed – kiedyś zaplanowałam trening przedmaratoński w postaci 20 km wybiegania z domu na Cytadelę, a tam 5 km w ramach parkrunu w tempie maratonu.
Ludzie
O moim bieganiu na parkrunie i o tym, czym jest dla mnie sam parkrun, pisałam już w innym wpisie: Mój Parkrun – moje bieganie. Od tego czasu sporo się zmieniło, ale wspomnienia dotyczące początków i kontaktów pozostają niezmienione. A kontaktów tylko przybywa.
Napisałam, że większość z nich to osoby biegające na Cytadeli, ale oczywiście są też takie, które dopiero niedawno dowiedziały się, co to parkrun i biegają tylko w nowych lokalizacjach, które ja również odwiedzam. Dobrze jest mieć tyle miejsc do wyboru, chociaż czasem trudno się zdecydować. Ostatnio w miarę regularnie odwiedzam Dąbrówkę, Lasek Marceliński, Las Dębiński, Błonie i Swarzędz. Nie sposób więc wybrać, które miejsce jest moją “macierzystą lokalizacją”. Najważniejsze, że wszędzie są znajome twarze, które witają uśmiechem.
Atmosfera
Atmosfera to coś, co od początku było dla mnie ważne na parkrunie. Pamiętam moje pierwsze biegi w dość kameralnym gronie na Cytadeli. Znaliśmy się prawie wszyscy. A najbliższych znajomych mogłam zimą poczęstować herbatą i ciastkiem. Teraz nie wiem, ile musiałabym nagotować wody i upiec ciasta, żeby starczyło dla wszystkich. Pamiętam też, że z obawy przed utratą tej atmosfery, buntowałam się przeciwko zwiększającej się liczbie uczestników. Nie myślałam, że to również doprowadzi do pojawienia się nowych lokalizacji, co znów stwarza kłopot, jeśli chce się być wszędzie i z wszystkimi spotkać A poważnie, to dobrze, że można wybierać: dużą lub mniejszą lokalizację, przełaj albo asfalt… Trochę szkoda, że nie wszystkich można spotkać co tydzień.
Turystyka parkrunowa
Turystyka to też jedno, co przez pewien czas łączyło się dla mnie ściśle z parkrunem – planowanie i odwiedzanie kolejnych lokalizacji w Polsce. Odległość nie miała większego znaczenia. Wystarczyło zdecydować, kiedy i czym, a także: sama czy z Fraszką oraz z noclegiem czy bez. To wszystko, bo zwykle podróżowałam sama albo tylko z psem. Takie podróże mi odpowiadały. Od zeszłego roku więcej wyjeżdżam służbowo, więc wycieczki na parkrun nie są już dla mnie tak atrakcyjne. Chociaż co jakiś czas pojawiają się też propozycje wspólnych wyjazdów, na razie nie mam takiej potrzeby. Może z tego względu, że pozostało mi tak dużo lokalizacji do “nadrobienia”? Trudno stwierdzić. Okaże się, czy odnowię parkrun tourist. Wszak spotkanie w ciągu tygodnia jednej soboty kogoś w Jeleniej Górze, a tydzień później w Rumi ma też swój urok.
Szybkie bieganie z psem na parkrunie
Patrzę na zdjęcia z parkrunu i widzę, że się uśmiecham. Może skupiam się właśnie na tych, bo przecież nie będę przyglądać się tym, na których jestem wykrzywiona i zmęczona. I wcale nie uśmiechałam się do fotografa, bo jak jestem niezadowolona, to do nikogo się nie uśmiecham. To znaczy, że podczas biegu po prostu jestem szczęśliwa. Radość sprawiało mi przede wszystkim wspólne bieganie z Fraszką, kiedy widziałam jej zapał i zaangażowanie. To ona w pierwszych latach oduczyła mnie lęku przed szybkością, kiedy ciągnęła tak mocno, mnie pozostawało przebierać nogami, a nie patrzeć na zegarek. Dzięki temu też nauczyłam się, że mogę i sama też potrafię szybko biec. Sintra śmiga jeszcze szybciej, chociaż start z nią jest zupełnie inny.
Agnieszka Kijak, Fraszkowanie i Bieganie