Ostatnią relację zakończyłam na tym, że wyszło słońce, co dawało nadzieję na poprawę pogody następnego dnia. Kiedy jednak sprawdziłam prognozę pogody, wiedziałam, że moje nadzieje były płonne – najgorsze dopiero było przede mną. Prognozy były tak zniechęcające, że nawet zastanawiałam się, czy nie odwołać mojej wizyty na junior parkrun. Wszędzie pojawiały się informacje o możliwych podtopieniach i powodziach. Czy naprawdę chciałam w tak intensywnym deszczu pokonać o świcie ponad 80km, by dotrzeć do Gold Coast i to przed 8 rano?
Przyznaję, miałam chwilę zawahania, ale musiałabym się inaczej nazywać, żeby nie pojechać. W końcu miałam wszystko zaplanowane, dopięte wszystkie formalności, a do tego zgłosiłam się na wolontariat, by mierzyć tego dnia czas. Musiałam jechać, nie było innej opcji – inaczej bym tego bardzo żałowała.
Dlatego ubrana we wszystkie nieprzemakalne ubrania, jakie miałam (szybkoschnąca odzież biegowa poleca się na takie deszczowe dni), ruszyłam tuż po 6 rano na dworzec kolejowy, uśmiechając się w duchu na to szaleństwo. Ten wypad pobił nawet niedawną wyprawę do Krakowa na inaugurację parkrun Zielony Jar (z Poznania to prawie 500km w jedną stronę!), po której stwierdziłam, że osiągnęłam już apogeum szaleństwa, jeśli chodzi o parkrunową turystykę.
Inną kwestią było to, że byłam przekonana, że spotkanie na Bellevue Park junior parkrun zostanie odwołane – prognozy naprawdę były zatrważające, do tego inna lokalizacja junior parkrun w okolicy zdecydowała się na odwołanie spotkania. Dlatego z lekkim niepokojem sprawdzałam stronę lokalizacji, siedząc już w pociągu – chociaż nie wiem co bym zrobiła, gdybym przeczytała, że spotkanie jest odwołane – prawdopodobnie wróciłabym do Brisbane i poszła spać.
Szczęśliwie nic takiego się nie stało, a ja po ponad godzinie jazdy dotarłam w okolice Gold Coast. Szybka zmiana środka transportu na autobus i w strugach deszczu w końcu dotarłam na miejsce, czyli Bellevue Park State School – szkoły, na terenie której co tydzień odbywa się junior parkrun.
No właśnie, bo czym tak naprawdę jest junior parkrun? To cotygodniowe, darmowe spotkania na dystansie 2km, które odbywają się w niedzielne poranki, przeznaczone dla dzieci w wieku od 4 do 14 lat. Są organizowane przez odrębne zespoły od zespołów parkrun i obecnie odbywają się tylko w Wielkiej Brytanii, Irlandii i od niedawna również w Australii. Nie mogłam więc przejść obojętnie obok takiej okazji i nie wziąć udziału w spotkaniu jako wolontariusz!
Nie było to jednak takie proste, jak się może wydawać.
Otóż w Australii każdy, kto chce pracować z dziećmi, musi zostać “prześwietlony” w zakresie przestępstw wobec dzieci. O takie zaświadczenie ubiegałam się już w 2020 roku, kiedy to pierwotnie planowałam wizytę na junior parkrun, ale wszyscy wiemy, co wtedy się działo na świecie. Żeby nie było za prosto – w Australii każdy stan wydaje osobne pozwolenia, tzn. jeśli miałam pozwolenie w stanie NSW, to nie było ono ważne w stanie QLD. Na szczęście wszystko odbyło się sprawnie i z pomocą zespołu junior parkrun udało się uzyskać i zwalidować po stronie parkrun moją Blue Card, bo tak nazywa się karta w stanie Queensland poświadczająca, że mogę pracować z dziećmi. Dla wolontariuszy jest ona darmowa, natomiast gdy potrzebowałam takiego zaświadczenia do pracy, musiałam za jego wydanie zapłacić 80 AUD.
Tyle ciekawostek o formalnościach, czas przejść do przebiegu samego spotkania! Gdy dotarłam na miejsce, tradycyjnie rozglądałam się za flagą parkrun – to zawsze znak, że jestem we właściwym miejscu. Od razu rzuciło mi się w oczy, że flaga jest nieco inna niż nasza, parkrunowa – kolory są jaśniejsze, a dodatkowo widnieją na niej literki “jp” – od junior parkrun.
Próbując ominąć strugi deszczu, dotarłam na miejsce startu, gdzie przywitałam się z pozostałymi wolontariuszami i ubrałam swoją pomarańczową kamizelkę wolontariusza, którą nosiłam z dumą przez całe spotkanie. Zastanawiałam się ile dzieci może się pojawić w tak deszczowy niedzielny poranek, jednak już po chwili słychać było tupot i chlupot dziecięcych kaloszy. Ostatecznie na linii startu stanęło 11 dzieci, co uważam za sukces – w normalnych warunkach pogodowych frekwencja w tej lokalizacji wynosi ok. 25 osób.
Na początku spotkania jeden z chłopców poprowadził dla reszty rozgrzewkę – swoją drogą junior parkrun to jedyna okazja na zaliczenie takiego wolontariatu! Po czym wszyscy ustawili się na linii startu, a ja jako mierząca czas mogłam krzyknąć “3, 2, 1… go!” – i cieszyłam się z tego powodu jak dziecko!
2km trasa składała się z 3 okrążeń po szkolnym boisku, na każdym rogu stał wolontariusz ubezpieczający trasę – widać było jak bardzo dbają o bezpieczeństwo dzieci. Nie raz widziałam na facebookowej stronie tej lokalizacji prośby o zgłoszenia na wolontariat, a często też informacje o odwołaniu spotkań ze względu na zbyt mały zespół wolontariuszy. Dowiedziałam się nawet, że jedną z najważniejszych funkcji wolontariackich jest właśnie ubezpieczanie trasy – można przeprowadzić spotkanie bez pomiaru czasu i wpisać wszystkim jednakowy czas, ale trasa musi być dobrze zabezpieczona. Tego dnia wolontariusze stali na trasie oddaleni od siebie zaledwie o kilkanaście metrów, więc widać było, że bardzo przestrzegali tych zasad.
Samo spotkanie bardzo szybko minęło – pierwszy chłopiec wbiegł na metę z czasem 9:10, a ostatni – 25:50, a więc było dokładnie tak, jak na zwykłym parkrun – każdy mógł znaleźć tutaj swoje miejsce. Niektóre dzieci biegły boso, inne maszerowały w kaloszach, jedne omijały kałuże szerokim łukiem, inne wprost w nie wbiegały, rozchlapując wodę na boki. Czysta radość! I nawet przestało na chwilę padać, dzięki czemu deszcz nie “naklikał” mi dodatkowych czasów na telefonie przy pomiarze czasu!
Na mecie okazało się, że jedna z dziewczynek obchodzi tego dnia swój jubileusz, dzięki czemu dowiedziałam się jak takie jubileusze na junior parkrun w ogóle wyglądają. Otóż jubileusze różnią się od tych parkrunowych, tutaj świętuje się 11, 21, 50, 100 i 250 spotkań. Trzy pierwsze jubileusze odpowiadają liczbie kilometrów przebiegniętych odpowiednio podczas półmaratonu (11 spotkań po 2km = 22km), maratonu i ultramaratonu, pozostałe to odpowiedniki parkrunowych jubileuszy. W związku z tym dziewczynka dostała z tej okazji niebieską, jubileuszową opaskę na rękę.
Podczas rozmowy na mecie okazało się, że jedna z dziewczynek ma na imię tak samo, jak ja, czyli Ania, i o ile w Polsce jest to raczej standardowa sytuacja, tak w Australii zdarzyło się to pierwszy raz. Wkrótce okazało się, że imię ma po babci, która mieszka w Polsce, a dokładniej w Łodzi, do tego mała Ania była zafascynowana Polską i podróżą do Europy. Zapytałam więc:
- A jak myślisz, ile trwa podróż do Polski?
- (długa chwila zastanowienia) 2 godziny?
Chciałabym!
Po spotkaniu udałam się na standardowe po-parkrunowe śniadanie z resztą ekipy wolontariuszy, gdzie mogliśmy porozmawiać o parkrunowych wyzwaniach, turystyce i biegach ultra (tutaj już za bardzo nie mogłam się wypowiedzieć). Szkoda, że pogoda tego dnia nie współpracowała, ale spędziłam naprawdę fajny poranek wśród równie pozytywnie zakręconych ludzi, których – jak się okazuje – można spotkać nawet na końcu świata.
Tym samym dotarliśmy do końca przedostatniej odsłony australijskich opowieści – w drodze już ostatnia część!
Ania Ziombek
Fot. Ania Ziombek, Bellevue Park junior parkrun
Zapraszamy do zapoznania się z wydarzeniami, które będą miały miejsce w najbliższych tygodniach. Dla Waszej wygody w jednym miejscu gromadzimy informacje o nowych lokalizacjach, specjalnych edycjach, urodzinach czy też okrągłych spotkaniach w ramach poszczególnych lokalizacji parkrun w Polsce. INAUGURACJA LOKALIZACJI Sobota, 23.09.2023 r. - parkrun Pałac Książęcy, Żagań Sobota, 30.09.2023 r. - parkrun Młynówka Królewska, Kraków…
Edycje specjalne, czyli obiekt szczególnego zainteresowania parkrunowych turystów, to edycje, które odbywają się w dodatkowy dzień w ciągu roku, który nie jest sobotą. Lokalizacje parkrun mogą w ciągu roku przeprowadzić jedną dodatkową edycję – w Polsce są one organizowane w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Pozostałe kraje przyjęły jednak inne dni jako dodatkowy dzień do parkrunowego…